Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wciąż nie możemy zapomnieć o wojnie

Aleksander Król
Hitlerjugend w Raciborzu
Hitlerjugend w Raciborzu
Dla malutkiego Bronka Kapuścika jadące z niemieckiego Raciborza do polskiego Kornowaca czołgi były piękne. O wojnie z dzieciństwa opowiada były sołtys Kornowaca. Zobacz zdjęcia wojny z archiwum Bolesława Stachowa!

Gdy 1 września 1939 r, wybuchła wojna, miał Pan 4 lata. Naprawdę coś Pan pamięta?

Wszystko. Tak mocno to przeżywałem, że odbiło się to na całym moim życiu. Doskonale pamiętam pierwszy dzień wojny. Mieszkaliśmy w Kornowacu - w Polsce, cztery kilometry od granicy z Niemcami w Raciborzu. Było wcześnie rano. Moja matka stała przy oknie i krzyczała: "O Jezu! Co tam się robi! Mój Boże, wstawajcie. Drżał cały dom, dzwoniły szyby, a zza okna dochodził dudniący odgłos maszyn. Wtedy matka powiedziała do siebie: "To wojna". Wyśliznąłem się z łóżka i podszedłem do okna. Sznurami ciągnęły się samochody i czołgi. Na niebie pojawiły się samoloty. Leciały tak nisko, że widziałem siedzących w nich "chłopków". To wszystko wydawało mi się takie ciekawe i piękne. Po śniadaniu wybiegłem na podwórko i machałem do tych żołnierzyków, a oni uśmiechali się i też machali rękami albo karabinami. Razem z innymi dziećmi biegliśmy za czołgami, a żołnierze rzucali nam czarne bochenki i cukierki. Dla dziecka to była piękna wojna. Ale potem przyszedł na obiad ojciec i powiedział, że w Pszowie była strzelanina. Że są zabici. Była tam jakaś polska organizacja, która postawiła opór.

Pamięta pan Racibórz z czasów wojny?

Oczywiście, w Raciborzu było wówczas pięknie. Jeszcze przed wojną jeździliśmy tam, do Niemiec, z węglem. Ojciec woził go na zimę siostrom zakonnym. To była taka granica, że nie trzeba było mieć żadnych paszportów. Po prostu szlaban podnosili i można było jechać. Wiedzieli, że jesteśmy z sąsiedztwa. W czasie wojny my też jeździli. Jak weszli Niemcy, granicy już nie było. A Racibórz wówczas kwitł. Pamiętam piękny rynek. Dopiero potem sowieci zbombardowali miasto. Pamiętam te samoloty nad miastem, Racibórz cały był w ogniu.

Czyli nim Armia Czerwona w 1945 roku dotarła do miasta, wojny w Kornowacu nie odczuwaliście?

Przez niemal pięć lat wojny my nie odczuwali. Jak 1 września przejechały te czołgi, było po wszystkim. Dla nas po wojnie. Tyle, że w urzędach powymieniali Polaków na Niemców i w szkole zaczęliśmy się uczyć po niemiecku. Ale na przerwach gadaliśmy po polsku. Pamiętam, jak wieczorem dawało się zwierzętom jeść. Jechał zawsze na motorku taki Niemiec i koło nas wyłączał silnik, bo z górki mógł jechać na luzie. Jechał i nasłuchiwał. A jak kto po polsku godoł, to wrzeszczał: "deutsch sprechen!"

A ojca nie zabrali do Wermachtu?

Tak, dostał wezwanie. Mama go w grudniu przed świętami odwoziła. Budził nas w nocy, żegnał się "ze swoimi dzieciami". Potem dostaliśmy jego zdjęcie w mundurze niemieckim. A gdy był pod Staliningradem dostał urlop i przyjechał do domu. A po paru dniach przyszedł rozkaz, że ma natychmiast wracać. I pamiętam, jak siedział i nogi mył, a matka prosiła go, by nie jechał. Ale on się bał zdezerterować. Matka postawiła na swoim. Powiedziała: "Tu będziesz w doma, nie pojedziesz" i polała mu te nogi wrawą wodą. Zaraz przewieziono go do szpitala. Potem wysłali go na Zachodni front, może to mu uratowało życie?

Musieliście sobie sami radzić bez ojca na gospodarstwie…

Pod koniec wojny zakwaterowano u nas takiego Niemca, Peter się nazywał. Dbał o zwierzęta. A w styczniu 1945 roku przyszedł rozkaz ewakuacji całej wsi. On nas ukrył w szopie nad chlewikiem i nosił nam jeść. A jak my słyszeli, że krzyczy na placu, to my wiedzieli, że coś się dzieje, że cisza ma być, bo żandarmeria wpadła na kontrole. Im godoł, że jemu staremu frontowcowi nikt nie będzie dawał rozkazów. To był wspaniały człowiek. Nie wiem, co się z nim potem stało. Próbowałem go szukać przez Czerwony Krzyż, ale bez skutku.

Może uciekł, nim Armia Czerwona wkroczyła do wsi?

Może. To był marzec 1945 roku. Siedzieliśmy w piwnicy u sąsiadów. Tylko świst strzałów było słychać. W tej piwnicy na ziemniakach siedział żołnierz niemiecki - "Aus Berlin" - ani słowa po polsku, nic kompletnie nic. I nagle słyszymy: "Urra, Urra", piwnica się otwiera. I pytają: "Jest German?" A jeden z naszych zawołał: "Nie ma". I to był błąd. Jak zaczęli schodzić, poleciał do nich wystraszony. Powiedział, że "German" jest, ale nie chce walczyć, chce się poddać. Jak dostał wtedy za to kłamstwo w mordę. Niemca i tak potem wyprowadzono. Wręczyli mu karabin i kazali roztrzaskać o ziemię. Chcieli go upokorzyć. Potem wzięli za stodołę. Znaleźliśmy go z dziurą z tyłu głowy.

A ojciec wrócił z frontu?

Stracił oko. Nie poznałem go, gdy idąc raz do szkoły zobaczyłem żołnierza, kroczącego za furmanką w angielskim mundurze. Pod koniec wojny uciekł z niemieckiego wojska i służył w wojsku Maczka. Wujek odnalazł go w szpitalu w Londynie.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na raciborz.naszemiasto.pl Nasze Miasto