Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dawid Wacławczyk: Szach - Mat, czyli jak wyprzedaje się nasz wspólny majątek

Dawid Wacławczyk
Dawid Wacławczyk
Dawid Wacławczyk
Najłatwiej przejmuje się przedsiębiorstwa w słabej kondycji. Takie, które są niedoinwestowane, od lat źle zarządzane, na rozwój których władze nie mają żadnego pomysłu. Takie, o których można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są nowoczesne i konkurencyjne. Dobrze, żeby pod względem własnościowym było to jakieś enigmatyczne „dobro wspólne”, które należy na przykład do „gminy”, bo wtedy nikt nie jest za nie odpowiedzialny osobiście i nikogo nie sposób rzetelnie rozliczyć za jego wyniki - pisze Dawid Wacławczyk, radny Raciborza w felietonie o Przedsiębiorstwie Komunalnym w Raciborzu.

Dawid Wacławczyk: Szach - Mat, czyli jak wyprzedaje się nasz wspólny majątek

Z grona zakładów, które „jakoś tam przędą” i z pomocą samorządu „jakoś sobie radzą”, wybiera się takie, które wykonują zadania, jakie wykonywane być muszą i na pewno wykonywane będą w przyszłości. Na przykład – wywożenie śmieci i strzyżenie trawników. Śmieci jak wiadomo będą powstawały zawsze i na pewno ktoś będzie musiał je wywozić. Trawa też będzie rosła wiecznie...

Należy też wybrać odpowiedni moment. Najlepiej taki, w którym prawo zmienia się w sposób wspierający powstawanie lokalnych monopoli. Jaki by tu wskazać przykład? O! Na przykład wywóz śmieci... Jeśli w życie wchodzi ustawa, wedle której wszystkie śmieci komunalne stają się własnością i problemem gminy, która zaś w drodze przetargu wskazuje jednego ich odbiorcę – sytuacja jest wymarzona. Najlepiej, żeby taka gmina zdecydowała się na wariant maksymalny, tj. taki, w którym odbiorca śmieci będzie zajmował się nie tylko obsługą mieszkańców (co nakazuje ustawa), ale także firm, instytucji i innych nieruchomości niezamieszkałych (to leży wyłącznie w kwestii gminy). Dla przykładu - Racibórz poszedł na całość. Zwycięzca przetargu zgarnia wszystko, a właściciele nieruchomości nie mogą poszukać sobie partnera na wolnym rynku. Konkurencji nie będzie...

Kiedy jest już namierzony potencjalny rynek do przejęcia oraz przedsiębiorstwo, za pomocą którego manewr należy wykonać – trzeba sprawić, by cała sprawa poszła miło, gładko i przyjemnie. Żeby mieszkańcy byli zadowoleni, radni myśleli, że postępują rozważnie, a dziennikarze im przyklaskiwali. Dobrze, aby najpierw załatwić szczegóły, dogadać sprawy po cichu, a dopiero na koniec postawić wszystkich przed faktem dokonanym. Najlepiej rozpocząć akcję na samym początku wakacji, tak by przeciwników zaskoczyć podczas urlopów. Jest szansa, że do jesieni wszyscy o temacie zapomną...

Dobrze, żeby zakład, który zamierza się przejąć – doprowadzić najpierw na skraj upadku. Metody są dwie. Pierwsza zakłada przekonanie miejscowego „szefostwa” do działania na szkodę własnej spółki i np. celowe przegrywanie przetargów, a wcześniej wpompowanie jak największych środków na inwestycje w dany zakład. Metoda ta ma jednak charakter gangsterski, jest spotykana rzadko, więc jej szerszy opis sobie darujemy. Druga wersja, o wiele bardziej popularna, to wejść szturmem na dany rynek z ceną dumpingową, by dzięki zgromadzonym uprzednio zapasom wykonywać przez jakiś czas dane zlecenie poniżej kosztów. To oczywiście opłaci się z nawiązką w dłuższej perspektywie czasu.

Jeśli przedsiębiorstwo „do przejęcia”, które zazwyczaj nie ma żadnych zapasów, zostanie pozbawione swojego głównego źródła przychodów – w ciągu roku znajduje się w stanie krytycznym. W zasadzie znajduje się na skraju upadku. Zwalnia ludzi, nie inwestuje, a jego wartość rynkowa (wypadkowa majątku trwałego i wielkości przychodów, których już nie ma) szybko pikuje w dół. W takim momencie dane przedsiębiorstwo można kupić po bardzo dobrej cenie. Sama wartość przedsiębiorstwa (stary sprzęt, kiepskie nieruchomości, stara technologia) jest co prawda niewielka, ale świadomość pozostania samemu na lokalnym rynku, bez żadnej konkurencji, za to ze 100% pewnością przyszłych zamówień, których cenę będzie można – jak to w monopolu – kształtować w sposób niemal dowolny – to jest coś, dla czego warto kupić trupa lub półprzytomnego. Po roku, dwóch można już przecież podnosić ceny, przeprowadzać reorganizacje, wywozić zyski do obcego kraju itd. A to, że zyski będą - jest pewne. Żadna zagraniczna firma nie pcha się przecież do Raciborza z chęci robienia w nim wzorcowego porządku, tylko w celu osiągnięcia zysku. To naturalne.

Drobnym problemem może być na przykład to, że zakład „do przejęcia” poza usługami typowo komercyjnymi (np. wywóz śmieci i zieleń miejska) ma w swoim zakresie zadań także takie, które przynoszą straty i nie wróżą rentowności na przyszłość. Ot, chociażby komunikacja zbiorowa i miejskie autobusy. Wtedy trzeba się nagimnastykować i na przykład przekonać lokalnych włodarzy, by nierentowną działkę zostawili sobie, przerzucając ją do innej firmy „gminnej”, do której dokładać można z budżetu miasta lub powiatu. I po sprawie!

Transakcja idzie łatwo, bo spółki która bankrutuje - nikt już w zasadzie nie chce. Mieszkańcy liczą na porządne zarządzanie przez nowego właściciela i lepszą obsługę (co jest kwestią kilku zabiegów marketingowych), radni nie chcą dopłacać do nierentownej firmy i wysłuchiwać skarg, mieszkańcom łatwo wytłumaczyć, że w czasach gospodarki rynkowej utrzymywanie starych molochów nie ma sensu, do tego sprytni PR-owcy opowiedzą coś o doinwestowaniu przez zachodniego właściciela, nowym sprzęcie, prawach pracowniczych i tego typu terefere. Prezydent ucieka od problemu bez konieczności jego rozwiązywania, a dodatkowo zyskuje możliwość pozbycia się zarządu spółki rękami nowych właścicieli. Miejska kasa zyskuje jednorazowy zastrzyk finansowy, który można przeznaczyć na jakiś szczytny cel, najlepiej wyborczy. Można na przykład dołożyć do budowy aquaparku albo zbudować fontannę. Można też obiecać komuś zniżki, dorzucić darmową komunikację, zrobić piękny pokaz sztucznych ogni, zorganizować wielki koncert, a także zaprosić mieszkańców i lokalnych liderów na kilka „spotkań z cateringiem”.

Co prawda w mieście ubywa stanowisk pracy, rola mieszkańców zostaje zdegradowana do wykonywania najprostszych czynności (obsługa śmieciarki), stanowiska kierownicze znajdują się w rękach firm z zewnątrz, zyski są wyprowadzone daleko poza granice Raciborza i Polski, a co za tym idzie – uciekają z lokalnej gospodarki. No, ale co to kogo obchodzi. W końcu żyjemy w czasach gospodarki wolnorynkowej. Zresztą, jak twierdzą znajomi fachowcy – po 20 latach błędów, braku rozwoju i złego zarządzania – po prostu nie ma już innego wyjścia, zakłady typu Przedsiębiorstwo Komunalne trzeba sprzedać, na zmiany i modernizację własnymi siłami jest już za późno. Prezydenta, który ładuje środki w kosztowne zabawki typu aquapark – po prostu na to nie stać.

Co za ciekawe czasy – zagaiłem do kolegi z zarządu – żeby Niemcy wywozili polskie śmieci!? Ot, to ciekawa historia. Kolega jednak szybko mnie poprawił: Nie, nie Dawid – my swoje śmieci wywozić będziemy w dalszym ciągu sami. Niemcy po prostu będą nam wystawiać za to faktury... Podziękować możemy jednak tylko sami sobie i naszym władzom!

Dawid Wacławczyk
prezes RSS Nasze Miasto, rada miasta Racibórz


ZOBACZ:
Rada Miasta Racibórz - felietony, interpelacje i pomysły radnych

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na raciborz.naszemiasto.pl Nasze Miasto