Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Aleksander Orłowski jakiego nie znacie

Aleksander Król
Aleksander Orłowski z Raciborza jakiego nie znacie
Aleksander Orłowski z Raciborza jakiego nie znacie Bolesław Stachow
Setki absolwentów SN w Raciborzu wspominają prof. Aleksandra Orłowskiego. Jakim człowiekiem był prywatnie? Opowiedziała nam jego córka, Ola Orłowska. To Aleksander Orłowski jakiego nie znacie!

Zjazd absolwentów SN w Raciborzu. Wspominano Aleksandra Orłowskiego

Wczoraj podczas zjazdu absolwentów kierunku muzyki Studium Nauczycielskiego w Raciborzu byli uczniowie wspominali Aleksandra Orłowskiego, wspaniałego skrzypka i wybitnego nauczyciela, który odkrył i wyszkolił wielu utalentowanych muzyków. Aleksandra Orłowskiego zapamiętaliśmy jako "cichego, wielkiego człowieka". A jaki był prywatnie? Nieznane historie z życia mistrza opowiedziała nam jego córka, Aleksandra Orłowska.

Jakim ojcem był Aleksander Orłowski?

Rodzice byli wielkimi społecznikami, bardzo zaangażowanymi w tworzenie kultury, odkrywanie tej śląskiej kultury, że nie było czasu na taki normalny dom - śniadanie, obiad, kolacje. A ktoś to przecież musiał robić, dlatego do nas, do Raciborza przyjechała babcia. To ona pomagała rodzicom w wychowaniu.
Rodzice cały tydzień byli poza domem - ale w sobotę i niedzielę - to był dom prawdziwy, taki ciepły dom pełen miłości, muzyki i spokoju.
Niesamowitego spokoju, bo mimo że ojciec przeszedł bardzo wiele podczas wojny, to był wyjątkowo spokojnym człowiekiem.

No właśnie, wojna to nie do końca odkryty wątek w życiu ojca...

Ojciec nigdy na ten temat zbyt dużo nie mówił. O tym, że był w oddziale Hubala dowiedzieliśmy się długo po wojnie - z gazety, którą przesłał nam z Kielc brat ojca. Jak przyszła do nas ta gazeta - pytam, tatuś co to. Wówczas trochę się otworzył.
U Hubala był krótko. Gdy jego 52 pułk "padł" zaraz pod Częstochową już w pierwszych miesiącach, ojciec przedarł się jakoś do lasów starachowickich i wylądował w nadleśnictwie u jakichś ludzi. A tam był oddział Hubala.
Ojciec był na kilku akcjach. Hubal wiedział, że idzie na śmierć. Po prostu jednego dnia zwołał ich wszystkich i powiedział tak - słuchajcie, kawalerka idzie na prawo, niezobowiązani rodzinnie, a ci którzy mają rodziny i dzieci tym bardziej na lewo. Dlaczego? Zaczęli dopytywać - Ponieważ my idziemy na pewną śmierć - odpowiedział Hubal. Wy macie jeszcze dla kogo żyć, a my możemy się poświęcić. Ojciec mówił, że to byli tacy fanatycy w oddziale Hubala, że wyciągali z kabury pistolety i mówili, że jak ich nie weźmie to się zastrzelą. Było kilku takich, że mimo, że mieli rodziny - to ustawili się po prawej stronie. I tak ojciec odszedł z oddziału Hubala, na tą ostatnią akcję nie poszedł. Szedł lasami, aż doszedł do Dąbrowy Tarnowskiej, do mojej cioci. Zatrzymał się w domu rodzinnym mojej babci.
A myśmy myśleli, że nie żyje. Już w 1939 roku dostaliśmy informację z Czerwonego Krzyża, że zginął od razu, cały oddział. Płakaliśmy, będąc jeszcze we Lwowie. Mama, mimo tragicznej informacji, ciągle przechowywała taką kartkę od ojca - wspomnienie o tym, że przyrzekli sobie, że pójdą razem do Częstochowy i podziękują Panu Bogu, że ja się urodziłam. Do dzisiaj ją mam. Tak, jak dokument potwierdzający to, że tata prowadził tajne nauczanie od 42 do 45 roku - nad Wisłą, w maleńkiej miejscowości koło Dąbrowy Tarnowskiej, Kanna. Pod płaszczykiem teatru, koncertów uczył młodych ludzi. I potem w 1946 roku około 60 młodych ludzi przywiózł ze sobą do Raciborza. Oni robili króciutkie, półroczne pedagogiczne studia, żeby zasilić nauczanie języka polskiego i tu krzewić polskość.

Pamięta pani, jak wyglądał Racibórz, gdy przyjechała do ojca po wojnie?

Ja przyjechałam do tatusia z mamusią i siostrą w 1947 roku. Byłam dzieckiem wojny, a dziecko wojny inaczej wszystko widzi - ale wcześniej to było na wsi, nad Wisłą, i mimo że widziałam bomby, katiusze, krew, jak przyjechałam do Raciborza i zobaczyłam te kikuty domów, tę straszną ruinę, błagałam ojca żebyśmy tam wrócili.
A ojciec - pamiętam - na taką bardzo poważną rozmowę mnie wziął i mówi "ty wiesz - przeszliśmy bardzo dużo, ale jak tam wrócimy, ja mogę do was nie wrócić. Kurtyna się zasuwa, odcinamy przeszłość. Tych ludzi tu trzeba pokochać, ten język, gwarę - mówił mój tato. Jak ja mówiłam na początku to to była tragedia. [śmiech]

Ojciec próbował zaszczepić w Was miłość do muzyki?

Marzył, by mieć syna, ale nas były trzy córki (pięć ale dwie zmarły). Marzył więc, żeby któraś z nas była muzykiem. Ja to nie za bardzo paliłam się do skrzypiec, fortepian tak - to znaczy wszystkie żeśmy grały, ale nie było wirtuozerii, o jakiej ojciec marzył.
I mawiał tak - "przymuszony pacierz panu Bogu nie miły - pamiętaj o tym Oleńko - nie chcesz grać, nie musisz. Rób to, co kochasz".
A mnie marzył się Śląsk, marzyły mi się tańce. Ale tata miał zasady. Mówił, że najpierw matura. A ja myślałam, że oszaleję, bo już chciałam tańczyć. Do tego Śląska prosiłam - tatuś ja się będę uczyć. Oleńko powiedziałem - matura. Mama mogła mówić 4 razy. Ojciec mówił raz jeden. Będzie tak i tak. I było.

Był surowym nauczycielem?

Zawsze stawiał na ludzi. Wykształcił ponad 2 tys. studentów studium nauczycielskiego od początku, czyli 1954 roku. Tata miał zasady starego profesora - nigdy nie mówił do swoich studentów na ty. Zawsze "Kolego, tego się nauczyliście", albo "Kolego, to zrobiliście dobrze". Zawsze dbał o to, by uczniowie mieli wpojone, że nauczyciel to jest ktoś.
Nasz dom był otwarty dla studentów. U nas w domu było pianino. Tata pozwalał do nas przychodzić ćwiczyć. Pamiętam taką sytuację, jak moja siostra studiowała w Opolu. Przyjechała z Opola z chorym gardłem. I w salonie na tapczanie się położyła - nie wiedziała, że mama zamówiła do niej lekarza. W pewnym momencie wchodzi ten lekarz. Moja siostra otworzyła oko - myśli że student, więc odwróciła się na bok. Proszę grać, ja jestem przyzwyczajona - powiedziała mu. I usłyszała - Ja jestem do pani, jestem lekarzem.
Ojciec zawsze mawiał, że talent nie wystarczy, że trzeba go kształcić. Od 3 godziny nad ranem grał, gdy cały dom spał. Mieliśmy piękne mieszkanie pięciopokojowe - wtedy nie było jeszcze takich wyciszaczy jak dziś - dlatego kilka kocy wisiało w jego pokoju - i od trzeciej rano te skrzypce. Nam to nie przeszkadzało, sąsiedzi też się przyzwyczaili.
Ojciec uczył w Studium Nauczycielskim od 1954 roku, czyli od utworzenia do 1978, gdy przeszedł na emeryturę.
Miał 2 tysiące studentów, absolwentów SN o specjalizacji muzycznej. Wielu z nich to dziś muzycy z najwyższej półki, profesorowie wyższych uczelni.
Zawsze miał ogromną satysfakcję, gdy dostrzegł jakiś talent, a ten wypływał potem na szeroką wodę. Prowadził liczne chóry, z którymi występował na ważnych uroczystościach. Był ceniony w Opolu i Katowicach. Nawet w Komitecie Wojewódzkim portret mu malowali. Pamiętam, że przyjeżdżała po niego czarna wołga i zabierali go do Katowic. Ale od polityki trzymał się z daleka

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na raciborz.naszemiasto.pl Nasze Miasto