Przypuszczenia pszczelarza potwierdzają ekspertyzy przeprowadzone w niemieckich instytutach naukowych, za które zapłacił on już fortunę. Jednak sąd chce, by badania przeprowadzono także w kraju. Odpowiednie laboratorium ma wskazać... producent.
- To jakiś absurd. Sąd nie chce wziąć pod uwagę ekspertyz wykonanych przez fachowców z Instytutu Hohenheim i laboratorium Ceralyse, mimo, że najpierw zażyczył sobie, by przygotować ich polskie tłumaczenia, za które zapłaciłem ponad 10 tysięcy złotych - mówi Jan Mrozek, pszczelarz z Siedlisk.
Hodowca kupił 100 kilogramów węzy już w 2004 roku. Szablony z plastrami pszczelimi włożył do 120 swoich uli. Larwy owadów się nie wylęgły.
- Wszystkie pszczoły zginęły, bo nie mogły się wygryźć. Cała pasieka do likwidacji - mówi Jan Mrozek. Pszczelarz dodaje, że na starych węzach w tym samym ulu owady się wylęgły, dlatego nie ma wątpliwości, że coś było nie tak z nowymi.
Hodowca wysłał próbki czerwi do Akademii Rolniczej w Lublinie, ale tam nie potrafiono stwierdzić, co się stało. Dlatego poszukał pomocy za granicą. - W kraju żadna z instytucji zajmujących się pszczelarstwem jeszcze nigdy nie przeprowadziła analizy chemicznej węzy - tłumaczy Jan Mrozek. - Dlatego wysłałem jej próbki do instytutu pszczelarskiego w Niemczech. Naukowcy z Uniwersytetu Hohenheim stwierdzili, że pszczoły padły z powodu osłabienia, bo nie mogły wydostać się z komórek w plastrze. A powodem na pewno nie była żadna choroba. W instytucie Ceralyse przeprowadzono analizę chemiczną. Ta wykazała w węzach obecność parafiny gorszej jakości, oleju oraz kwasu cynamonowego, który służy do niszczenia larw owadów. A węza powinna w stu procentach składać się z czystego wosku. Ta, którą kupiłem, była zafałszowana - denerwuje się Jan Mrozek.
W końcu sprawa trafiła do sądu. - Zwróciliśmy się o dopuszczenie dowodów z Niemiec. Sąd początkowo ich nie chciał, ale potem zmienił zdanie. Całość akt trzeba było przetłumaczyć na mój koszt. Teraz sąd ich nie chce. Mało tego, kazał teraz wskazać polski instytut, który wykona badania nie mnie, a producentowi. Przecież on ma wszędzie jakieś wtyki - dodaje hodowca. - Nie rozumiem też dlaczego sąd przyjął po kilku latach od producenta węzę, która pochodzi rzekomo z tej samej partii, co moja. Przecież mógł ją wyprodukować teraz. Nie można tego sprawdzić.
Tymczasem sędzia Waldemar Żurek, rzecznik sądu okręgowego w Krakowie tłumaczy, że sąd musi wziąć pod uwagę wszystkie dowody w sprawie. - Niemieckie analizy będą wzięte pod uwagę, ale jako stanowisko strony, bo pszczelarz samodzielnie zwrócił się do biegłego z Niemiec, a nie sąd - mówi Waldemar Żurek.
Dodaje, że węza dostarczona przez producenta w żaden sposób nie przesądza sprawy i jest traktowana jako jeden z dowodów. - Musimy jednak sprawdzić, czy sposób składowania węzy przez pszczelarza z Siedlisk nie wpłynął na jej zanieczyszczenie, tak twierdzi pozwany - dodaje Żurek.
Tomasz Łysoń, szef firmy produkującej m.in. węzę, nie ma sobie nic do zarzucenia.
- Sprzedaliśmy wówczas mnóstwo węzy tej partii i inni pszczelarze nie mieli zastrzeżeń. Powodów wyginięcia pszczół mogło być bardzo wiele - mówi Tomasz Łysoń.
Wybory samorządowe 2024 - II tura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?