Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Józef Komor, jedyny śląski flisak, codziennie przeprawia ludzi przez Odrę

Aleksander Król
Józef Komor wozi promem ludzi  przez Odrę. Od kiedy w 1945 roku Niemcy wysadzili most, dwie podraciborskie wsie zostały odcięte od świata
Józef Komor wozi promem ludzi przez Odrę. Od kiedy w 1945 roku Niemcy wysadzili most, dwie podraciborskie wsie zostały odcięte od świata Fot. Aleksander Król
Odra znowu wysoka. W radiu mówili, że stan alarmowy. Takich komunikatów w tym roku była masa. Ponad 600 mieszkańcom Grzegorzowic znów trudno wydostać się ze swojej wioski. Przycupnięta na granicach województw śląskiego i opolskiego osada w pewnym sensie znów jest odcięta od świata, choć brudna woda tym razem nie przelewa się przez ulice tak, jak to było w maju.

Niewielki stalowo-drewniany prom, którym przeprawiają się na drugą stronę Odry, na wszelki wypadek przywiązano stalową liną do brzegu. Gdyby żółta tratwa, zabierająca jednorazowo ledwo dwa auta, zerwała się - byłaby katastrofa. Bo do pracy, szkoły i na zakupy na drugim brzegu rzeki można jechać przez Racibórz, ale to kilkadziesiąt kilometrów dalej...

- Pływosz? - pyta głos w słuchawce. - Nie da rady - odpowiada Józef Komor, który od 20 lat przeprawia ludzi przez Odrę. Dzisiaj jego telefon prawie milczy. Gospodarze z Grzegorzowic, Ciechowic i innych wiosek Raciborszczyzny wiedzą, że nie ma sensu jechać ciągnikiem na brzeg. Przecież lało jak z cebra. Dzwonią tylko ci, którzy mieszkają daleko: w Częstochowie, Rybniku albo Gliwicach i wybierają się w te strony. Numer telefonu komórkowego Józefa Komora znają setki osób. Przez wiele lat przewoźnik rozdawał go wędkarzom, rowerzystom, kajakarzom, rolnikom i kierowcom ze Śląska i Opolszczyzny. Ten jedyny flisak w województwie śląskim ma 63 lata, ale nie wygląda na swój wiek. Miejscowi żartują, że nie ma zmarszczek, bo jest ciągle na wakacjach na łajbie. Coś w tym jest - pan Józef jest lepiej opalony od niejednego wracającego z Egiptu. - Gdy grzeje słońce, nie ma się gdzie schować. W budce jest ze 40 stopni. Ale to i tak lepsze od mrozu. W zimie trudno wysiedzieć nad wodą - mówi Józef Komor. Na tratwie spędza osiem godzin dziennie, nie licząc dni, gdy Odra jest zbyt wysoka, by pływać. - Chłopie, zlituj się, jada z pola - mówi jeden z miejscowych gospodarzy, który nie zdążył na czas dojechać na brzeg. Józef wsiada na rower i jedzie na prom. - Przecież sąsiad nie będzie się tłukł przez Racibórz tym traktorem - mówi Komor. Zdarzają się też telefony w nocy, ale po zmroku pływać zakazano...

- Na Józka można liczyć. Nieraz nas ratowoł. Gdy miołech mało benzyny, przyjechoł na tratwa i mnie przewiózł, bo na stacja do Raciborza bych nie dojechoł - wspomina Paweł Zganiacz z Miejsca Odrzańskiego, wsi w województwie opolskim. Kiedyś Ciechowice i Grzegorzowice łączył most, ale został wysadzony w 1945 roku. Potem furmanki na drugą stronę Odry woził Franciszek Komor, wujek pana Józefa. Kilkunastoletni chłopak spędzał na tratwie wuja całe dnie. Nieraz sam przeprawiał gospodarzy. - Trzeba było wiosłować, ile sił w rękach. Teraz z korbą trochę łatwiej. Ale nie każdy dałby radę kręcić - mówi 63-letni mężczyzna.

Na prom wjeżdża traktor z przyczepą. Rolnik gasi silnik i podchodzi do korby. - Trza Józkowi pomóc i chwyta za drążek. - Zostaw, to moja robota. Godej lepiej, co tam u ciebie - mówi Józek z uśmiechem. Podróż z jednego na drugi brzeg Odry trwa niecałe dwie minuty. To mało na dyskusję. Ale wystarczy, by poznać historię życia każdego z kilkuset mieszkańców, którzy korzystają z przeprawy. Przecież byli tu wczoraj i przedwczoraj. Dwadzieścia lat temu Franek z Nędzy opowiadał Józkowi, jak urodziła mu się córka. Potem szła do przedszkola, szkoły. Na komunię dostała rower. Czasem nie ma jednak z kim zamienić słowa. Przez kilkadziesiąt minut nikt nie podjeżdża na brzeg. Wówczas Józef rozmawia z psem Emilem. Ten nie odstępuje go na krok. - Rok temu z auta wyrzucili go jacyś młodzi, którzy przyjechali na opolskich rejestracjach. I tak został na promie. Też kocha rzekę - mówi Józef. Dawniej towarzystwa dotrzymywały mu jego córki. Przychodził też syn. Na promie dzieci spędzały wakacje. - Myślałem, że syn przejmie kiedyś po mnie ten fach, tak jak ja po wuju. Ale ma inne zajęcie. Jest blacharzem samochodowym. Jeździ za granicę. Gdy mnie zabraknie, będą musieli znaleźć kogoś innego. Człowiek się starzeje - mówi Józef Komor. Kiedyś uprawiał jeszcze ziemię. Miał kilkanaście hektarów. Gdy schodził z tratwy, szedł na pole. Sprzedał ziemię i dom, który stoi jakieś 150 metrów od rzeki. Budują wały przeciwpowodziowe, więc musiał się wyprowadzić. - Sam go stawiałem - mówi Józef, pokazując ręką szary dom, który widać z brzegu. Nie patrzy jednak w tamtą stronę. Człowiekowi trudno zostawić wszystko i na nowo zapuścić korzenie. - Kupiłem ziemię w centrum wsi. Wybudowałem się na wzniesieniu. Tam powódź nie grozi. W starym domu miałem wodę często. Ale to był mój dom - mówi 63-latek. Przez okna widział prom i gospodarzy, którzy podjeżdżali na brzeg. Teraz nie widzi, co się dzieje nad Odrą. - Ale po tylu latach człowiek zna już tą rzekę. Wie, czy pozwoli płynąć na drugi dzień. Czy będzie niedostępna przez tydzień lub dwa - mówi Józef Komor.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na raciborz.naszemiasto.pl Nasze Miasto