Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

100 dni nie wystarczyło Napoleonowi, nie wystarczy i nam, byśmy pozbyli się epidemii koronawirusa [ANALIZA]

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Szpital Narodowy w Warszawie
Szpital Narodowy w Warszawie Szymon Starnawski /Polska Press
Przez 100 dni nie doczekamy się ani szczepionki, ani odporności stadnej. Marne też szanse na poprawę tragicznej sytuacji w służbie zdrowia.

W sobotę premier Mateusz Morawiecki przedstawił plan na „100 dni solidarności w walce z COVID” - który miałby doprowadzić do zluzowania obostrzeń i powrotu do systemu stref żółtych, czerwonych i zielonych. Media skupiają się w tej chwili głównie na kwestiach rychłego otwarcia galerii handlowych (od najbliższej soboty) czy wspólnych ferii dla wszystkich województw (4-17 stycznia) oraz tym, czy w trakcie tych ferii będą obowiązywać ograniczenia w przemieszczaniu i organizacji wypoczynku.

Tymczasem sam plan wydaje się być oparty na bardzo optymistycznych - i zarazem mało realistycznych - założeniach. Zarówno tych, które dotyczą prognozowanych liczb nowych zakażeń i progów wydolności służby zdrowia, jak i tych, według których już za wskazane przez premiera 100 dni miałaby być dostępna dla Polaków któraś z powstających szczepionek przeciwko COVID-19.

- Jeśli dzienna liczba zakażeń utrzymałaby się na poziomie 25 tysięcy, w ciągu czterech miesięcy na COVID-19 zachoruje 16 milionów Polaków - rzucił prawie dwa tygodnie temu na antenie TVN24 główny doradca premiera, profesor Andrzej Horban. Było to wtedy, gdy amerykański koncern Pfizer ogłosił, że przygotowana przez niego szczepionka przeciw COVID-19 ma imponującą, 90-procentową skuteczność. -Na tę szczepionkę tak bardzo bym nie liczył - mówił wtedy Horban.

W obu kwestiach Horban miał rację. Miał ją nawet w dość szokującym momencie, gdy w rozmowie na antenie TVN24 prowadzący ją Konrad Piasecki zasugerował, że za sprawą niskiej liczby przeprowadzanych testów, służba zdrowia nie wie, jaka jest realna skala epidemii. „No i dzięki Bogu, że nie wie” - odparł wtedy, zaśmiewając się, Horban.

Mówiąc o 16 milionach Polaków, którzy mieliby mieć COVID-19 za sobą po 4 miesiącach zachorowań na poziomie 25 tysięcy nowych przypadków dziennie, Horban odwoływał się do szacunków, które mówią nam, że realna liczba zachorowań jest wielokrotnie wyższa od tej, którą znajdziemy w oficjalnych danych. Łatwo policzyć, że Horban wziął pod uwagę mnożnik razy pięć - co dawałoby przy 25 tysiącach nowych przypadków w statystykach realnie ok. 125 tysięcy zachorowań, a zatem nieco poniżej 4 milionów przypadków w skali miesiąca. W tym samym mniej więcej czasie Interdyscyplinarne Centrum Modelowania UW sugerowało, by stosować raczej mnożnik razy 7 - to, czy więcej racji ma tu prof. Horban pozostaje jednak kwestią do naukowej dyskusji, do której argumenty mogą dać prowadzone dopiero badania.

Od początku listopada zatem aż do dziś Polska zmierza drogą opisaną przez Horbana i specjalistów od modelowania przebiegu epidemii. Na podstawie tych szacunków możemy mniemać, że realna liczba zakażeń w ciągu tego miesiąca będzie nie mniejsza niż 3 miliony, może jednak przekroczyć i 4 mln. W takim tempie Polska rzeczywiście potrzebowałaby czterech, może pięciu miesięcy, by osiągnąć stan zbliżony do odporności stadnej, w którym uodporniona przebyciem choroby byłaby już na tyle znaczna część populacji, że wirus nie mógłby się już rozprzestrzeniać w epidemicznym tempie. Wygląda jednak zarazem na to, że na skutek ostatnich obostrzeń tempo rozprzestrzeniania się koronawirusa może nieco spaść - zatem ten czas naturalnie by się wydłużył. O ile? Tu z pomocą znów przychodzi ICM UW. Według naukowców z Centrum bez pomocy szczepionki mielibyśmy problem z epidemią mniej więcej do początku lata, mimo, że już wcześniej można byłoby luzować część obotrzeń. - O ile wirus nie zmutuje, jeśli nabyta odporność po infekcji nie będzie krótkotrwała, to wakacje 2021 powinny być udane - mówił w wp.pl dr Franciszek Rakowski z ICM UW.

Ze szczepionką Pfizera, o której mówił Horban, jest natomiast tak, że producent zapowiada, że do końca roku będzie w stanie wyprodukować około 50 mln dawek (do jednego szczepienia trzeba ich dwóch). Przez cały rok 2021 ma zamiar wyprodukować 1,5 miliarda dawek, jednak pierwsze 300 mln w zamian za nakłady na badania zarezerwował już dla swoich obywateli rząd Stanów Zjednoczonych. Do Europy - a więc i do Polski - amerykańska szczepionka mogłaby zacząć trafiać nie wcześniej niż w marcu. Zarazem jej stosowanie wiąże się z ogromnymi problemami logistycznymi - szczepionka Pfizera musi być przechowywana w temperaturze -70 stopni Celsjusza, w powszechnym uzyciu nie ma zaś aż tak silnych urządzeń chłodzących.

Rzecz jasna powstają też inne szczepionki - w tym ta kolejnej amerykańskiej firmy Moderna. W jej wypadku badania kliniczne również zapowiadają wysoką skuteczność - na poziomie nawet 95 procent, odpada zaś problem z ekstremalnie niską temperaturą przechowywania, bo szczepionka Moderny potrzebuje ledwie -20 stopni, co jest już osiągalne bez większych problemów technicznych.

W wypadku obu amerykańskich szczepionek ewentualny start masowych szczepień w Europie to jednak jeszcze kwestia długich miesięcy - okolica świąt Wielkanocy byłaby tu bardzo optymistycznym terminem.

Pozostaje ostatnia kwestia - czyli próg realnej wydolności polskiej służby zdrowia. Wielokrotnie już dowodziliśmy na tych łamach, że został on przekroczony jeszcze w październiku, na poziomie mniej więcej 10 tysięcy nowych zakażeń dziennie. O powrocie do względnej normalności w szpitalach - nie tylko tych zajmujących się COVID-19 nie będzie mowy aż do momentu, w którym zakażenia nie powrócą poniżej tego poziomu. Tymczasem w swym optymistycznym planie na 100 dni już na poziomie 9400 zakażeń dziennie rząd ustawił próg powrotu do strefy żółtej w całej Polsce - co oznaczałoby już tylko nieznaczne z obecnego punktu widzenia obostrzenia sanitarne.

„Szpital w Poznaniu i pacjenci zostawieni samopas? Szpital w Iławie i leżenie w sali z denatem? (…) Doprowadziły do tego wieloletnie zaniedbania w ochronie zdrowia.

Tak - niezakażeni wcześniej nowym koronawirusem pacjenci, mogą się nim zarazić w szpitalu i w konsekwencji umrzeć. (…)

Tak - pacjenci z zawałem mięśnia sercowego, którzy byli dotychczas skutecznie leczeni koronarografią ze stentowaniem (taki metalowy dynks, który rozszerza tętnice, żeby krew płynęła jak wcześniej, przed miażdżycowym zwężeniem), umrą w karetce na podjeździe. (…)

Tak - osoby po wypadkach komunikacyjnych, z urazami wielonarządowymi, które do tej pory odpowiednio zaopatrywaliśmy, staną się niepełnosprawni albo umrą z powodu powikłań, ponieważ nie uzyskają adekwatnych świadczeń zdrowotnych o czasie.

Tak - pacjenci różnych oddziałów będą zostawieni samopas z powodu braku pracowników ochrony zdrowia.

Tak - chorzy będą musieli być karmieni przez innych pensjonariuszy, bo nie będzie personelu.” - pisze w dramatycznym wpisie na Facebooku lekarz ze szpitala powiatowego w Płońsku Bartosz Fiałek. Tak właśnie wygląda rzeczywistość w polskiej służbie zdrowia przygniecionej ciężarem walki z epidemią na poziomie około 20 tysięcy zachorowań dziennie. Jest bardzo mało prawdopodobne, by cokolwiek mogło tu ulec znaczącej poprawie przy zmniejszeniu liczby nowych zakażeń zaledwie o połowę. Epidemia wciąż będzie nas kosztowała życie zarówno jej bezpośrednich, jak i pośrednich ofiar.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: 100 dni nie wystarczyło Napoleonowi, nie wystarczy i nam, byśmy pozbyli się epidemii koronawirusa [ANALIZA] - Portal i.pl

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto