Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Minęło 40 lat od pierwszego kazania ks. Szywalskiego

Aleksander Król
O akcjach "dywersyjnych" w czasach PRL, krzyżach, które zmartwychwstały i o tym, czy łatwo opowiadać o Bogu osobom niesłyszącym z ks. Janem Antonim Szywalskim, emerytowanym proboszczem parafii Świętego Krzyża w Studziennej, przyjacielem młodzieży niesłyszącej rozmawia Aleksander Król

Gdy proboszcz odchodził na emeryturę wspomniał, że księdzu odchodzić trudno, bo nie ma dzieci ani wnuków. Minęło sporo czasu, przyzwyczaił się ksiądz do wolnego czasu?

Trudno dostosować się do pewnej pustki, która powstała. Z jednej strony jest ulga, bo zniknęła odpowiedzialność i w pewnych trudnych rzeczach nie muszę decydować (choć nadal jestem otwarty na każdą prośbę). Z drugiej strony jest pewien niedosyt, zostaje dużo wolnego czasu, choć jeszcze pozostały mi pewne zadania.

Mieszkańcy Studziennej nadal pukają do drzwi?

Oczywiście. Jestem tu ponad 40 lat, więc prawie wszystkich znam od dzieciństwa. Ostatnio sąsiedzi przynieśli krupnioki ze świniobicia. Nie byłem farorzem, który spogląda z góry. Zresztą już podczas mojego pierwszego kazania, na wprowadzenie w roku 1973, powiedziałem: "Starego księdza (chodziło o mojego poprzednika ks. Franciszka Melzera, który był tu proboszczem przez 55 lat) - nazywaliście Ojcem Duchownym, pozwólcie mi nazywać się waszym bratem". Pamiętam, że kilka dni później na kolędzie ktoś poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu mówiąc: "Witaj bracie!". Może nawet było nieco za dużo spoufalenia z ludźmi, może powinien być pewien dystans... W styczniu będzie dokładnie 40 lat od mego wprowadzenia.

Co było najpiękniejsze podczas tych 40 lat?
Wzajemne zrozumienie, oddźwięk na słowa, które padały z ambony. Papież Jan XXIII powiedział kiedyś: "Kocham i chcę być kochany", to pragnienie tkwi chyba gdzieś głęboko w każdym z nas.

Ksiądz nie zamknął się w parafii, działał na rzecz dzielnicy i miasta...
Społeczność jest jedna, jedno wspólne dobro, zwłaszcza gdy w dzielnicy Studziennej układ jest idealny: jedna miejscowość, jeden kościół, jedna szkoła. Razem można dużo załatwić. Tak było z obroną szkoły przed jej likwidacją. Wiem, jak ważny jest kontakt ze szkołą, którego nie miałem w czasach PRL.

W czasach PRL ksiądz ryzykował?

Zaraz gdy przyszedłem do Studziennej stwierdziłem, że musi być odpowiednie pomieszczenie do nauki religii, jakby konkurencyjne do klas szkolnych. Powinna to być salka słoneczna i miła. W lecie 1973 roku zburzyliśmy starą zakrystię i w ciągu kilku dni postawiliśmy nowe mury i przykryliśmy dachem. Wkrótce wkroczyło UB. Nie było to miłe spotkanie. Grozili, że każą zburzyć "dziką" budowę i sprawę oddadzą do prokuratury. Ale najpierw przyszła delegacja władz miasta. Powiedziałem im, że oficjalnie jest to remont pomieszczenia na sprzęt kościelny, choć "między nami mówiąc, chcę tu kiedyś uczyć dzieci". "Niech to ksiądz zachowa dla siebie!" - przestrzegali. Spisali przychylny protokół, w którym stwierdzili, że "w trakcie remontu pogrubiono ściany, założono nowy sufit itd". UB nie miało powodu oddać sprawy do prokuratury.

Takich akcji :"dywersyjnych" było więcej?
Owszem. W czasie remontu szkoły w latach 60 tych zniknęły w szkole krzyże. Odkryto je później na strychu. Rada Parafialna zorganizowała procesję z dziećmi, które zaniosły krzyże do kościoła. Tam stary ksiądz powiesił je pod chórem i zapowiedział: ''te krzyże kiedyś zmartwychwstaną". Gdy wybudowałem salkę na religię, jeden taki krzyż powiesiłem w niej. Kolejny zabrałem, gdy przebudowaliśmy (także nielegalnie) stodołę na pomieszczenie parafialne. Potem w internacie szkoły głuchych uzyskałem pomieszczeni sakralne i tam poszedł następny krzyż. I tak powoli krzyże znikały. A reszta wróciła do szkoły w 1989 rok. I tam dalej są. Zmartwycwstaly.

Jest ksiądz duszpasterzem głuchoniemych. Trudno mówić o Bogu za pomocą migów?
Trudno. Osoby niesłyszące przyjmują wszystko wzrokiem, oczy zastępują im uszy. Trudno wytworzyć w nich pojęcia nieoglądalne, abstrakcyjne. Religia operuje prawie w całości takim pojęciami. W Raciborzu jest wielka szkoła dla niesłyszych i słabo słyszących o niemal 180 letniej tradycji, oraz silne skupisko, około 100 osób, głuchych dorosłych. Mamy dla nich co tydzień Msze św. w kaplicy Św. Notburgi. Przychodzi ok. 60 osób. Mija dokładnie 50 lat odkąd zostałem duszpasterzem niesłyszących. Do Raciborza trafiłem właśnie przez nich. Na początku byłem wikarym w kościele św. Mikołaja przez 7 lat.

W Mikołaju bardzo ciepło księdza wspominają.
Owszem często słyszę: "Ksiądz nam udzielił ślubu, chrzcił moje dzieci". To bardzo przyjemne. Ja także miło wspominam czasy, gdy byłem na Starej Wsi.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na raciborz.naszemiasto.pl Nasze Miasto